Wszystko, co chcecie wiedzieć o ślubie na południu, cz. 1

Nasz własny za nami, emocje opadły, ale nie do końca... Następny w kolejce jest rodzony brat Vittorio i to już za trzy miesiące! A cztery miesiące później kuzynka. I jeszcze przyjaciel, ale nikt nie wie kiedy, bo dopiero co się zaręczył. Tak naprawdę to właśnie wchodzimy w tę fazę...
Przynajmniej siedem talerzy na osobę, długie suknie, żadnych kopert i góry prezentów od niezaproszonych...

Porozmawiajmy o ślubach. (To znaczy wy czytajcie, a ja będę pisać... Nie czepiajmy się szczegółów.)

Trochę już ten temat ruszyłam, a było to przy okazji wpisów o tym, że świętowanie w zasadzie można by zamknąć w jedzeniusłodycze podaje się dopiero, kiedy wszystko co słone zostało zjedzone i że najpierw stabilizacja, a potem możemy porozmawiać o ślubie. One wszystkie są aktualne, wszystkie wątki przewiną się tutaj, bo bez nich ani rusz, a jeżeli macie ochotę zagłębić się w temat nieco bardziej, odsyłam was do tamtych tekstów.

Wpis wyszedł bardzo długi, bo zebrałam tu wszystko, co przyszło mi do głowy w związku z tematem. Wrzucam w dwóch częściach, żeby nie nie było zbyt długo. I tak oto dzisiaj prezentuję wam część pierwszą, a za tydzień opublikuję część drugą. :-)

Zaczynajmy.



Najpierw stabilizacja.

Przede wszystkim stała praca, najlepiej mieszkanie, dlatego też Włosi pobierają się późno. Wyobraźcie sobie, że wśród wszystkich swoich kolegów, Vittorio był pierwszym panem młodym. Nie mówiąc już o mnie. Stąd też padło kilka pytań, czy spodziewamy się dzidzi.

Powiedzmy sobie wprost, że włoski rynek pracy jest trudny. Oprócz tego, że młodym ciężko o znalezienie pracy, zatrudniani są na śmieciowych warunkach, najczęściej na czas określony i do ostatniej chwili nie wiedzą, czy dostaną nową ofertę, a czasem bez legalnej umowy o pracę, po prostu na czarno. Takie osoby często borykają się z nieterminowymi wypłatami albo brakiem wypłaty przez kilka miesięcy, ale nic z tym nie mogą zrobić, bo przecież formalnie w ogóle nie są zatrudnieni. Do tego dochodzi fakt, że wszystkie studia są płatne (nawet te dzienne na uczelniach państwowych), a kosztują średnio około 1,5 tysiąca euro za rok akademicki. Włoski system oferuje masę różnych udogodnień dla studentów, ale w rzeczywistości wcale nie działa on tak idealnie jak w założeniu - ma wiele dziur i bardzo łatwo go oszukać (o czym przekonałam się na własnej skórze, ale o tym napiszę innym razem). Co więcej w niektórych zawodach pracuje się również w sobotę (np. nauczyciel), co doprowadza do sytuacji takiej, że części osób nawet udaje się skończyć studia licencjackie, ale magisterskich już nie (brak funduszy, a idąc do pracy są ugotowani czasowo), a to nie pomaga w osiąganiu niezależności finansowej.

Stąd ten proces stabilizacji trwa i trwa. Do tego Włosi nauczyli się, że najważniejsze to mieć. Dosłownie. Jeszcze pokolenie naszych rodziców często przechowuje pieniądze w domu gdzieś na dnie szafy, bo jak przyjdzie kryzys, to oni będą mieli. Z tego też powodu najważniejszym krokiem w dorosłość jest posiadanie mieszkania.

Rozwiązanie popularne wśród Polaków - czyli najpierw wynajmę, potem znów wynajmę, a potem pomyślę o kupieniu własnego - rzadko tu funkcjonuje. Stereotyp Włocha mieszkającego u rodziców do 30 albo i dłużej wcale nie jest naciągany (notabene, ostatnio czytałam bardzo ciekawe badania o tym, że mocno szerzy się również wśród Polaków, gonimy Włochów szybciej niż nam się wydaje), oni próbują od rodziców przenieść się od razu na własne, a formą oszczędzania jest życie pod dachem rodzicieli (to akurat w odróżnieniu do Polaków, którzy pokrywają adekwatną część rachunków i koszty życia).

Wszystko sprowadza się do kredytu na mieszkanie i niezbędnych funduszy - często pochodzących od rodziców. A ślub to przecież niezły wydatek. Tak więc najpierw stały przychód, żeby dało się wziąć kredyt. Później mieszkanie. A dopiero potem ślub. Ewentualnie mieszkanie i ślub równolegle. W ten oto sposób dochodzimy do wieku 30+. I oto rozkwit, faza ślubów czas start.

Żeby dopełnić obrazu powiem wam jeszcze, że Włosi wiążą się ze sobą bardzo wcześnie. W wieku 15 lat często są już w związkach i te związki trwają latami. Niektórzy rozstają się po kilku latach, 6 czy 8 na przykład, więc mówimy o naprawdę długotrwałych relacjach i wtedy wiążą się z nową osobą. Jeżeli zrobią to w wieku 23 lat, to w wieku 33 na dzień ślubu i tak są już w relacji 10-letniej, na dodatek z wieloma doświadczeniami,a króluje związek na odległość: ja w Rzymie, ty w Neapolu, ja w Turynie, ty na Sycylii czy ja na erasmusie w Barcelonie, ty na doktoracie w Belgii.

Ślub za dnia.

Włosi (szczególnie na południu i nie z dużych miast) pozostają tradycjonalistami. Toteż w większości przypadków mówimy o ślubie kościelnym. Pomysł ślubu cywilnego spotyka się z dezaprobatą ze strony starszyzny, a umówmy się - z babcią wymachującą laseczką nikt walczył nie będzie.

Ślub odbywa się w godzinach porannych lub wczesnopopołudniowych. Brat Vi żeni się o 10:30. Stąd też nasza uroczystość o 17:30 wywołała niemałe poruszenie. (Zaraz wszystko się wyjaśni.)

Co więcej, Włosi biorą śluby we wszystkie dni tygodnia. Dla nas normą stały się zaproszenia na ślub w środę. Wszyscy muszą wziąć dzień wolny? Dzieci nie pójdą do szkoły? Co z tego? To po części wynika z dostępności odległych terminów - albo zgodzisz się na ślub w środę za dwa lata albo przypadnie ci sobota za cztery - a po części z kwestii finansowych, w Polsce też piątek wychodzi nieco taniej od soboty. Tyle w temacie.

Obiad.

Włoskie wesele sprowadza się właściwie do obiadu. W szczególe opisałam jedno z wesel, na którym byliśmy w jednym z podlinkowanych wyżej tekstów (tutaj). Trwa on kilka godzin, bo posiłki przychodzą w odstępach czasu, na przykład co 40 minut, a jest ich sporo: dwie przystawki, dwa pierwsze dania, dwa drugie, deser, tort, likiery i kawa. W trakcie takiego wesela stanie przed wami średnio osiem talerzy, ale to nie wszystko...

Bufet.

Przed obiadem zazwyczaj czeka na was bufet. Dojeżdżacie do restauracji i on już tam jest. Nie ma za to młodych... I jeszcze długo nie będzie. Może godzinę, może dwie... Zależy jak wam się akurat trafi. Oczywiście bez młodych elegancki obiad nie może się zacząć, więc gościom oferuje się bufet, który ma tymczasowo zaspokoić ich apetyt.

Z tymi bufetami bywa bardzo różnie. Zawsze są drinki lub przynajmniej prosecco. Czasami bufet ogranicza się do kilkunastu dań, często jednak już przy bufecie rozpoczyna się pokaz wystawności wesela... Wtedy bufetów jest kilka - wyspa z owocami morza, druga z serami, jeszcze inna z szynką, kolejna warzywami, jeszcze inna z pieczywem i wszystkim co pieczywopodobne... Trzeba się naprawdę pilnować, żeby nie zepsuć sobie apetytu.

Zdarzyło mi się być na takim ślubie cywilnym, na którym bufet zorganizowany został na sali ślubnej bezpośrednio po uroczystości. Ponadto, był on prezentem dla państwa młodych od jednego z gości. Było wszystko - ciasta, ciasteczka, słodkie przekąski, picie bezalkoholowe, wino musujące i oczywiście confetti.

Zdjęcia.

Wróćmy do państwa młodych i zagadki po tytułem "gdzie są młodzi, kiedy ich nie ma?". Odpowiedź brzmi: na zdjęciach. Młodzi fotografują się od razu po ślubie, a przed weselem. Nie praktykuję się tutaj sesji zdjęciowej innego dnia.

W takich zdjęciach bierze udział najbliższa rodzina, rodzice, rodzeństwo i świadkowie. Zawsze z partnerami. Są pozowane zdjęcia młodych, młodych z rodzicami, młodych z rodzeństwem i partnerami rodzeństwa, młodych z rodzicami i rodzeństwem, młodych ze świadkami i ich partnerami. Konfiguracji jest dużo, a co para, to obyczaj, więc czasami na sesję jedzie szersza grupa wsparcia, na przykład dziadkowie albo rodzeństwo rodziców i każdy chce mieć zdjęcie z młodymi...

Tymczasem w restauracji... Głodni goście zabijają pierwszy głód, próbując jednocześnie nie zrujnować sobie apetytu i po cichu modlą się, żeby młodzi już przyjechali, ale o tym się na głos nie mówi. (O tym się szepcze w kątach.)

Zdjęcia i wideo są bardzo ważną kwestią. Jako że tradycyjne wesele kręci się wokół jedzenia, na filmie widać dokładnie kto był na uroczystości i w co się ubrał, kto co jadł i z kim rozmawiał, co było na talerzach i jak było podane.
I tutaj anegdotka. Kiedy przywieźliśmy do Neapolu własne video ślubne trwające około 100 minut, dosyć dynamicznie prezentujące ślub i zabawę na weselu (duuużo się działo), jedna z babć obejrzała ślub, kawałek wesela, siedem razy zapytała, dlaczego na polskim weselu nic się nie je, po czym... Wyszła. Jej nie interesowały tańce, zabawa, biały miś, biesiada ani bawiący się ludzie... Babcia chciała wiedzieć kto był, obok kogo siedział i co było na talerzach. A tego w naszym polskim filmie nie było.

Poza tym, w trakcie obiadu młodzi krążą po sali, podchodzą kolejno do każdego ze stołów i robią sobie zdjęcia ze wszystkimi przy nich siedzącymi. Inna wersja tej części obiadu to zapraszanie gości siedzących przy kolejnych stołach do dołączenia do młodych w miejscu bardziej przestrzennym i lepiej oświetlonym.

***

I w tym miejscu robimy przerwę. Na resztę zapraszam was za tydzień. Widzimy się?

Komentarze