I że cię nie opuszczę, i że kredyt i dziecko

Najpierw Jeszcze Nie Fidanzato uklęknął i w dużym skupieniu zapytał: "czy zostaniesz moją żoną?". Pytanie zadał po polsku, oczywistą raczej odpowiedź  usłyszał chyba po włosku. Tak oto na moim palcu pojawił się pierścionek, a Fidanzato został Fidanzato w pełnym tego słowa znaczeniu.


Od tamtego pamiętnego dnia, a było to 27 maja 2018, naznaczonego w dzienniku własnoręcznie przeze mnie wykonanym rysunkiem pierścionka, a dla niewprawionego oka - abstrakcją wywołującą, niczym wilka z lasu, pytanie: "cóż autor miał na myśli?"... Prawdę mówiąc, od pierścionka odchodzi zakręcona strzałka do podpisu "ZARĘCZYNY" (dużymi literami i podwójnie podkreślonego), żeby sama artystka nie miała wątpliwości, co przedstawia dzieło. Talent prawdziwy pielęgnowany od dzieciństwa. Ale wracając do dnia 27 maja, od niego pomalutku staję się ekspertem do spraw ślubów i wesel polskich (ja i moje powerpointy oraz excele polecamy się na przyszłość) i/lub włoskich, ale najbardziej to jednak polsko-włoskich. Ekspertem nie byle jakim, bo na miarę Kasi Cichopek w zakresie macierzyństwa... (Możliwe, że chodziło mi jednak o Annę Muchę?)

Kiedy dobra nowina obiegała świat - a trochę tego świata obiegła - i dotarła wreszcie we wszystkie zakątki, w które przeznaczone jej było dotrzeć, zaczęły się gratulacje i pytania, z których dwa wywarły na mnie szczególne wrażenie.

Ale dlaczego za rok?
Za dwa lata, standardowo - dobrze, zrozumiałe. Tak się liczy: dzisiaj ogłaszamy zaręczyny, za dwa lata będzie ślub, goście przyjdą i wszyscy będą szczęśliwi. Za trzy lata - z lekkim przestojem, ale to nawet lepiej. Ale rok? Rok to mało - oto prawda powszechnie znana. "Jak mało?" - zapytałam - "na zorganizowanie ślubu rok to w sam raz, mam wszystko rozplanowane w czasie, bez przesady". "Dla ciebie w sam raz, ale nie dla gości". Kopara mi opadła...

Otóż goście, moi mili, muszą zacząć odkładać pieniążki - teraz, już, natychmiast. Istnieje cała etykieta, zasady, kto ile młodym wręcza w prezencie. Działają strony internetowe wyliczające dokładną kwotę opiewającą nieraz na tysiące euro. Chore chore liczby traktowane są jak świętość i wyznacznik - na nasze nieszczęście - czy goście przybędą na wesele, czy też nie. Kalkulator taki analizuje pokrewieństwo i relacje z młodym, młodą lub (najgorzej) młodymi, to czy przychodzimy sami czy z partnerem (nieraz kolega młodego prosi wręcz - zaproś mnie bez narzeczonej) i wypluwa w końcu wynik: ileś tam euro... "O nie, na tyle to mnie nie stać" i sru z listy gości.

Czy jest w tym wina młodych? Niby nie. Ale choć głośno się o tym nie mówi, to jednak jest oczekiwanie, że na prezentach się zarobi - nie tylko zwrócą się koszty wesela, ale zostanie dużo ponad to. I dokładnie taka jest podstawa wyliczeń kalkulatora ślubnego - wręczana kwota musi pokryć talerzyk + minimum drugie tyle. Nie bardzo to polskie, co?

To kiedy dziecko?

 "Na razie nie.", "To skąd ten ślub?".
No właśnie... Bo ślub bierze się w warunkach sprzyjających założeniu rodziny. Stabilna umowa o pracę na czas nieokreślony. Mieszkanie lub chęć wzięcia kredytu na kolejnych 25 lat, żeby takowe zakupić, koniecznie od razu na własność. Gotowość na dziecko.

Ślub bierze się w celu założenia rodziny. Teraz, dziś, jutro. Amen. Nie jakiegoś tam banalnego wkroczenia na wspólną drogę życia, docierania się na niej, wspólnego podejmowania decyzji, że może warto się wstrzymać z mieszkaniem, jeżeli to oznaczać będzie kredyt na pół życia, a my właściwie jeszcze nic nie mamy. Wóz, przewóz i... Mogiła. Aż do śmierci związani ratami i odsetkami. Hej, przynajmniej się nie rozwiodą! Małżeństwo to piękna sprawa!

Komentarze