Do kelnera po imieniu

Dzień dobry, inżynierze
Włosi rzadko zwracają się do siebie per pan czy pani.
Starsze pokolenia - tak, robią to i często używają tytułów (pisałam o tym tutaj). Młodsi jednak wolą mniej zobowiązujące formy i tytuły po prostu ignorują albo używają ich w formie dowcipu. Świetną ilustracją tego przykładu jest nasz warzywniak (o którym pisałam tutaj). Właściciel, na oko siedemdziesięcioletni Kalabryjczyk do każdego z klientów zwraca się formą grzecznościową, dodając odpowiedni tytuł: inżynierze, adwokacie, doktorze, profesorze...

O właścicielu wiemy tylko tyle, że jest Kalabryjczykiem i to stamtąd pochodzą owoce i warzywa w jego sklepie, że kiedy przyjechał przyjaciel Vi, rodowity Kalabryjczyk, właściciel wyciągnął kawowy napój, żeby nas poczęstować i że kiedy nie ma go w sklepie przez dłuższy czas, to dlatego że wyjechał na egzotyczne wakacje. To ostanie wiemy od Cristiana.

Cristian, sprzedawca, ma na oko jakieś 35 lat. Nie owiewa go żadna tajemnica, chętnie o sobie opowiada. Jest z pochodzenia Albańczykiem, przyjechał do Włoch jako nastolatek, bo był zawodnikiem piłki nożnej, ale potem złapał kontuzję i jego kariera szybko się zakończyła. Już sam fakt, że pisze o nim Cristian powinien dać wam do myślenia. Że jest naszym znajomym to za dużo powiedziane... Ale warzywniak jest "nasz", to i z obsługą nawiązaliśmy jakąś relację. Mama Cristiana nauczyła się daty naszego ślubu na pamięć i na cztery miesiące przed regularnie wypytywała o przygotowania... W końcu młody sprzedawca nie wytrzymał i zapytał nas tuż przed wyjazdem do Polski, dlaczego właściwie go nie zaprosiliśmy.*

* [Mała dygresja.]
Pytanie o brak zaproszenia to oczywiście forma żartu, ale... Z takimi pytaniami spotkaliśmy się w kilku przypadkach. Tak naprawdę są to pytania pół żartem, pół serio. Osoba puszcza do was oko i ma na twarzy szczery uśmiech, odpowiedź oczywiście nie ma znaczenia, jednak mleko się wylało... Chyba że nie.
I my, wyobraźcie sobie, mieliśmy przypadek mojej fizjoterapeutki i recepcjonistki z tej samej kliniki. Dwie dziewczyny nasłuchawszy się o tym, jak świętuje się polskie wesele, tak bardzo chciały zobaczyć je na własne oczy, że po kilku pytaniach pół żartem o to, dlaczego nie są zaproszone, zapytały wprost, czy mogą przyjechać. Nie odmówiliśmy, bo: a) byliśmy zbyt zszokowani b) w jaki sposób? c) ogromna część rodziny i znajomych Vi zdecydowała się nie przyjechać, więc właściwie miejsce było. I dziewczyny rzeczywiście od razu zaczęły się organizować... Ostatecznie nie było ich wśród gości, ponieważ było to niecały miesiąc przed ślubem, był środek lata i bilety kosztowały krocie... Ale gotowość była.
Dziurę w brzuchu regularnie wiercili też koledzy Vi z pracy. Tych zbijał z tropu wielokrotnie... No bo jak odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właściwie ich nie zaprosił? Kiedy oni tak bardzo chcieli przyjechać...
[Koniec dygresji.]*

Cristian regularnie wysyła na whatsappie grupie stałych klientów informację o tym, że dzisiaj przyjechała świeża ricotta. Albo wiedząc, że ostatnio nie dostaliśmy rzodkiewek, wysyła wiadomość, że są świeże rzodkiewki i że nam odłożył. Albo że są kokosy, o które ostatnim razem pytaliśmy. Oczywiście z większością klientów jest po imieniu.

Właściciel za każdym razem wita Vi grzecznym: "dzień dobry, inżynierze", Cristian zwyczajnym "cześć". Któregoś razu właścicielowi zdarzyła się pomyłka... Konkretnie pomylił mu się zawód Vi i zamiast inżynierem został "adwokatem". Ileż czasu trwały przeprosiny! Kilka razy robiliśmy zakupy, a właściciel jeszcze się kajał, jeszcze przepraszał, nigdy więcej nie biorąc Vi za nikogo innego niż inżyniera. Cała sytuacja przysporzyła ogromu radości Cristianowi, który z kolei już nigdy więcej nie przywitał Vi zwykłym "cześć", a przy każdym spotkaniu wyrzuca z siebie całą serię tytułów, z premedytacją pomijając ten właściwy. "Witaj, architekcie", "cześć, profesorze", "dzień dobry, doktorze", "jak się ma pan adwokat?"... I tylko czasem przy odrobinie nieuwagi wymsknie mu się inżynier... Głównie kiedy zdarzy mu się zapomnieć, czym w rzeczywistości zajmuje się mój mąż.

Forma grzecznościowa: północ i południe
W języku włoskim istnieje forma odpowiadająca niemieckiemu Sie, po włosku to Lei (dosłownie "Ona"). Trzecia osoba liczby pojedynczej staje się formą grzecznościową, ale "Pana" czy "Panią" zastępuje słowo "Ona" - często w domyśle. W praktyce Lei bywa pomijane i tylko czasownik odmienia się zgodnie z zasadami gramatyki, czyli w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Na przykład: "przepraszam, (Ona) mogłaby otworzyć okno?" lub "dzień dobry, czy jest ostatni w kolejce?". Lei używa się tak samo wobec kobiety i mężczyzny.

Ale uwaga! Na południu, w miejsce Lei pojawia się forma "Voi", czyli wy. Niezmiennie kojarzy mi się to z polskim odpowiednikiem formy: "jak się macie, towarzyszu?". Oprócz tego, że zmienia się osoba (tutaj druga osoba liczby mnogiej) i analogicznie forma używanego czasownika (możecie, stoicie, czujecie się, czy ten szalik jest wasz?), reszta pozostaje bez zmian. Voi może być w domyśle, ale nie musi i używa się tak samo wobec kobiety, jak i mężczyzny.

Nie byłabym sobą, gdybym nie przytoczyła cudownego przykładu z filmu "Benvenuti al sud".
Północ mówi do południa: Lei sta bene? Dosłownie: Ona czuje się dobrze? W rzeczywistości: Pan czuje się dobrze?
Południe odpowiada: Lei chi? Ona kto?
Parę scen później, gospodyni z południa pyta północ: (Voi) prendete un caffe'? Napijecie się kawy?
Północ pyta: Voi chi? Wy kto?


Po imieniu
Podobnie do tytułów, również forma Lei (i voi na południu) stosowana jest coraz rzadziej. Oczywiście to ją wybierze młody człowiek rozmawiający z kimś, kto mógłby być jego dziadkiem albo z profesorem uniwersyteckim, ale już do osoby w podobnym wieku lub nawet wieku rodziców prawdopodobnie zwracać się będzie w formie "ty".
Niektórzy starają się te formę ugrzecznić. Stąd też spotkać się możecie z klientem restauracji, zwracającym się do kelnerki po imieniu: "Giordana, czy mogłabyś przynieść więcej chleba?" i nie będzie świadczyło to o zażyłości pomiędzy tą dwójką, a zwykłą próbą nawiązania miłej relacji. Użycie imienia z plakietki kelnera czy ekspedientki jest na plus.
Nie mówiąc już o tym, że kelnerzy czy ekspedienci sklepowi często sami sugerują, aby zwracać się do nich formą bezpośrednią lub po imieniu. Niektórzy proszą o to zupełnie wprost, a inni nieco subtelniej, podając rękę i przedstawiając się.

Obaj jesteśmy doktorami.
A teraz wyobraźcie sobie, że macie trzydzieści lat i doktorat i wybieracie się z kotem do weterynarza. To kolejna wizyta, znacie się, zawsze zwracacie się do weterynarza z należnym szacunkiem ze względu na wiek (70+) i zawód (doktor). Tym razem jednak doktor pyta, czym wy się zajmujecie, opowiadacie więc o studiach magisterskich (magister to po włosku dottore, czyli generalnie więcej osób nosi tytuł <naciąganego> "doktora" niż w Polsce), o pracy... Zadajecie jakieś pytanie w kierunku weterynarza, oczywiście używając formy "Lei", a on odpowiada: "nie mów do mnie Lei, przecież obaj jesteśmy dottore".

Ale już teściowa... 
Oczywiście wszystko to kwestie personalne, ale jakiś schemat da się zaobserwować.
Pokolenie obecnych dwudziesto- i trzydziestolatków do przyjaciół rodziców, teściów czy wujostwa małżonka z pokolenia jego rodziców mówi po imieniu. Inaczej sprawa ma się z relacjami tego samego pokolenia z pokoleniem naszych babć, jak również pomiędzy pokoleniem naszych rodziców i babć. Tam nadal królują formy grzecznościowe, czyli bardzo dużo "onych" i "was".
Jak to wygląda w moim przypadku? Ja i moja szwagierka mówimy do teściowej na ty (szwagierka bezpośrednio po imieniu, ja raczej bezosobowo), tak samo z sprawa ma się z siostrami teściowej, braćmi teścia i wszystkimi przyjaciółmi rodziny. Ale niedaleko szukając, mój teściu do swojej teściowej od jakichś 35 lat mówi Voi, czyli w praktyce pani.

Komentarze