Napój bogów

Pewnie myślicie, że będzie o kawie, tymczasem wcale nie... Zaskoczę was!

Przeczytałam ostatnio tekst o tym, że woda jest jak wino. Zajmują się nią hydrosommelierzy, którzy opisują wodę różnymi (mniej lub bardziej) poetyckimi określeniami i promują zasady dobierania wody do potraw - gazowana do mięsa, niegazowana do ryb i w obu przypadkach bez dodatku lodu, cytryny ani niczego innego. Istnieją restauracje, które szczycą się kartą wód na wzór karty win, przykładowy opis takiej wody brzmi na przykład tak: "lekko kredowy stonowany aromat. Usta lekkie i neutralne smakowo. Delikatnie gorzkawy finisz z oryginalną nutą grzybów." [dalej sugestie do jakich potraw tę wodę pić]. Najdroższa woda świata kosztuje 320zł za butelkę 750ml.*
To taka ciekawostka.

Moją uwagę przykuło zdanie o braku dodatków. W Polsce jednak często serwujemy wodę z plasterkiem cytryny albo dostajemy w restauracji szklankę pełną lodu. Czasem ten lód niepostrzeżenie wywalamy do doniczki stojącej obok (ja tak robię), cytryna jest chyba częściej akceptowana (czy mi się tylko wydaje?). Tymczasem jeden z największych szoków kulturowych, które przeżył Vi dotoczył właśnie wody, a raczej jej braku na polskim stole. "Gdzie jest woda?" następnie przerodziło się w "a mogę dostać bez niczego?", "po co cytryna?". A w ogóle to... "Jak to herbata do śniadania?" i na domiar złego "herbata do kolacji?!"... "DLACZEGO NIE MA WODY?".

Włosi rzeczywiście podają samą wodą... I podają ją zawsze. Właściwie nie pijają herbaty, kawę celebrują, a kiedy trzeba się napić, piją wodę - do śniadania, do obiadu, do kolacji, zimą, latem i... Tylko zimą i latem, bo innych pór roku nie uznają (o tym był mój pierwszy wpis).

Kiedy w restauracji składacie zamówienie i nie wyszczególnicie wody, kelner sam zapyta "a woda gazowana czy niegazowana?" i stanie się to niezależnie od tego, czy zamówiliście wino (tym bardziej), aperola (niby nieco mnie, a jednak tak samo) czy herbatę (już nikt nie weźmie was za aspirujących Włochów).

Do kawy woda płynie z zasady na południu i na prośbę na północy. U nas (to już północ) w niektórych barach podadzą wam ją sami z siebie, gdzieniegdzie trzeba poprosić (obcokrajowcy nie dostają nigdy, jeżeli się nie upomną bo z założenia nie wiedzą jak pić kawę), ale nikt wam jej nigdy nie odmówi. Z espresso to jest tak - najpierw łyk wody na oczyszczenie buzi z innych smaków, później szot kawy, następnie znowu woda na oczyszczenie, tym razem po kawie. Często podają ją w małej szklaneczce jak do szotów i jest oczywiście bezpłatna.


Ze względu na klimat w wielu miejscach publicznych są fontanny i można napełnić sobie butelkę bez żadnych ograniczeń. Jeżeli takowej fontanny akurat nie ma, możecie śmiało poprosić o napełnienie butelki w pobliskim barze lub restauracji. Zazwyczaj nikt nie robi problemu. Woda kranowa jest pitna i w wielu domach pije się tylko taką prosto z kranu, najczęściej dodatkowo schłodzoną z lodówki. O taką wodę możecie też poprosić w barze i właśnie taką, niebutelkowaną podadzą wam do kawy.

Co do herbaty, to nie znam wielu Włochów, którzy by ją pili. Rumianek na trawienie, melisę na dobry sen albo odwrotnie... W sklepach znajdziecie często takie same mieszanki, tymczasem jedna będzie miała za zadania was uśpić, druga pomóc w trawieniu i nikt się nie czepia. Półki z herbatą nawet w dużym supermarkecie zajmują połowę tego, co półki z kawą i jednocześnie jakąś jedną trzecią tego, co półki z herbatą w polskim sklepie. Herbaty w liściach próżno szukać, takiej tu prawie nie ma, bo i kto miałby ją pić? W większości włoskich domów nie ma  nawet czajnika (tutaj o tym było), wodę na herbatę podgrzewa się w mikrofalówce i jeżeli ktoś sam nie pija herbaty, to może zalać wam ją letnią wodą. Trudno mieć do nich o to pretensje. Spróbujecie zaparzyć kawę na oczach Włocha... W jego oczach zobaczycie nadchodzący zawał - dokładnie taki sam jak ten malujący się na waszej twarzy, kiedy szklanka wody ląduje w mikrofalówce, a pół minuty później wrzucona do niej zostaje torebka herbaty. I ten trudno mieć o to pretensje zarówno do nich, jak i do nas. Herbata to gorąca woda, a oni wolą chłodną. O gustach się nie dyskutuje.

Co z innymi napojami? Starsze pokolenia serwują oranżadę. Prawie nikt jej nie pije - może babcia czy wujek jakąś szklaneczkę - ale z jakiegoś powodu zawsze stoi na stole. Coś w tym być musi, bo pamiętam, że obaj moi dziadkowie również namiętnie pili oranżadę Helenę - jeden białą, drugi czerwoną. U nas w domu już jej nie było, ale u dziadków - zawsze. Na stole może stać jakiś sok, może cola, prawie zawsze wino i coraz częściej piwo, ale przede wszystkim woda i ją prawdopodobnie naleje wam ktoś automatycznie jeszcze przed posiłkiem, pytając co najwyżej: "gazowana czy niegazowana?".

Dla równowagi należałoby parę słów poświęcić drugiemu napojowi bogów. Ale jak kilka słów, kiedy  mówimy o kraju kawą płynącym, a ta sama pozostaje tematem rzeką? Dlatego o kawie będzie następnym razem, a jeżeli nie możecie wytrzymać, odsyłam was do wpisu, w którym już trochę na jej temat było.

*Tekst "Woda jak wino" Zuzanny Matejko znajdziecie w wydaniu Newsweeka, "Slow. Przewodnik po dobrym życiu"

Komentarze