Technika wulkanu, czyli lekcja o kawie
Właśnie wstawiłam kawę, czekam aż zacznie pachnieć i
bulgotać… Kiedy usypywałam wulkanik, pomyślałam sobie, że wy pewnie nie macie
pojęcia jak poprawnie zaparzyć kawę.
I że – co gorsza – nie macie świadomości tego jak uboga jest wasza wiedza
dotycząca serwowania kawy. Ja sama przez ponad 21 lat mojego życia nie
posiadałam tej umiejętności… Tak się składa, że po tych bezsensownych 21 latach
bez kawy – tzn. bez prawdziwej kawy –
z sukcesem zdałam egzaminy praktyczne. Zostałam dopuszczona do zaszczytu
parzenia kawy nie tylko dla siebie i mojego fidanzato, ale również jego
rodziny… A to więcej niż certyfikat baristy.
Tu nadmienię, że pomimo przyjaznego nastawienia Vi i jego ogólnej
wyrozumiałości, kiedy przychodzi do kawy, to gdzieś one znikają. Kiedy po raz
pierwszy przygotowywałam kawę pod jego czujnym okiem, popełniłam niewybaczalny błąd
i nie ugniotłam (zaraz wytłumaczę ideę ugniatania i wulkanu)… Strasznie mnie
rozbawił żartem o tym, że teraz tę kawę trzeba wyrzucić do śmieci, śmiałam się
i śmiałam, a on w międzyczasie tę kawę wziął i…. wyrzucił do śmieci. No i od
tego momentu w kwestii kawy jesteśmy poważni. Śmiertelnie poważni. Jak włoska
mafia. Lekcji nie powtarzaliśmy. Tak mi było szkoda tej góry kawy, która
wylądowała w śmietniku, że zapamiętałam raz na zawsze: trzeba ugnieść.
Teraz, Vi nie tylko ufa mi na tyle, że pozwala parzyć kawę o
każdej porze dnia i nocy i dla każdego, ale też coraz częściej zdarza mu się
powiedzieć: „ale zrobiłaś mocną kawę”. A to oznacza, że mój certyfikat jest z wyróżnieniem.
Wobec tego, daję sobie prawo do podzielenia się z wami moim
unikalnym know-how. Prezentuję wam moją prywatną instrukcję parzenia kawy. Techniki
nauczył mnie Vi, pochodzi ona [technika] z Neapolu i jest stosowana przez
wszystkich członków rodziny Vi, na czele z mammą. Na potrzeby własne nazwałam
ją techniką wulkanu.
Pomijam oczywistości takie jak to, że każdy element kafeterki musi być suchy i że dolną część napełniamy wodą mniej więcej do połowy
wlotu. Skupmy się na kluczowych punktach przygotowania kawy:
- Stawiamy mokę na kawałku ręcznika papierowego, to ważne – inaczej zmarnujemy dużo kawy.
- Łyżeczką sypiemy kawę na element ruchomy przypominający siteczko.
- Sypiemy...
- Dalej sypiemy...
- Jeszcze trochę sypiemy...
- Aż utworzyła się wielka góra, z której kawa sypie się na podłożony przez nas kawałek ręcznika papierowego. Tak ma być.
- Łyżeczką ugniatamy kawę dookoła góry, aż do otrzymania kształtu wulkanu. (Tak! Stąd nazwa!)
- Tą samą łyżeczką uciskamy kawę z boku w taki sposób, żeby z jednej strony zrobić miejsce na… Więcej kawy… Trochę jakbyśmy z jednej strony – np. lewej – ucięli kawałek wulkanu od samej góry do dołu, w wyniku tego działania pojawić się powinien kawałek siteczka; jeżeli się nie pojawia, tzn., że coś robimy źle. (Uwaga: skupiamy się, nie wolno nam zrobić miejsca dla nowej kawy, kosztem kawy, która już tam jest, sytuacja na ręczniku papierowym ma pozostać bez zmian!)
- W utworzoną dziurę wsypujemy więcej kawy, tak dużo, żeby znów zaczęła się sypać na ręcznik.
- Powtarzamy ugniatanie z punktu nr 7.
- Zakręcamy kafeterkę, dbając o to, żeby nie stracić cennej kawy.
- Kawę z ręcznika papierowego wsypujemy z powrotem do pojemnika, który od razu szczelnie zamykamy.
- Kafeterkę wstawiamy na kuchenkę.
Potem już wiecie: najpierw pachnie, potem bulgocze, a na
końcu pijemy i rozkoszujemy się smakiem.
Jeżeli chodzi o serwowanie kawy, to należy ją serwować w
formie espresso. Jeżeli kelner pyta w restauracji czy podać kawę, z pewnością
ma na myśli espresso. Na południu serwuje się je zawsze ze szklanką wody. Na
północy - nie. My z południa (hue hue hue) śmiejemy się z tych z północy. Dodatkowo,
do kawy zawsze podaje się coś słodkiego: kawałek gorzkiej czekolady, ciastko
maślane, cukierka czekoladowego. Ta zasada obowiązuje w całych Włoszech.
Co do wody, to ta kwestia pozostaje dla mnie zagadką i nie
daje mi spać po nocach. Wszyscy Włosi bez względu na pochodzenie chcą dostać
szklankę wody do kawy. Poprawna kolejność jest taka: kilka łyków wody, kawa
wypita na raz, słodycz, pozostała woda. Nie ma innej dla południa, innej dla
północy (jeżeli jeszcze nie wybrzmiało to wystarczająco mocno – we Włoszech
jest podział na północ i południe, nie ma podziału na miasta i wsie, wschód i
zachód, góry i morze… tylko północ i południe; o tym: kręci się filmy, pisze
książki, tworzy się prace naukowe i opowiada dowcipy; temu zagadnieniu poświęcę
kiedyś wpis, bo jest arcyciekawe), tu akurat wszystko działa tak samo. Dlaczego
w takim razie na południu wodę się podaje, a na północy wodę zdarza się podać –
głównie, jeżeli zamawiający o to poprosi? Pytałam wielu osób różnego
pochodzenia (uściślam: różnego włoskiego), ale nikt nie znał odpowiedzi. Jedna wielka tajemnica.
Espresso najlepiej smakuje pite al banco (przy barze). Można oczywiście zamówić je i usiąść przy
stole, ale metodologia picia jest ta sama… Raz, dwa, trzy i zapominamy o
sprawie. Ta al banco często jest
tańsza. Większość Włochów wybiera tę opcję.
Co ciekawe, dobrze wychowany Włoch nigdy nie przyzna, że
kawa mu nie smakuje. Nawet w barze. Może nią pluć, może się krzywić, ale będzie
twardy – wypije. Również na pytanie baristy / kelnera czy smakowało, odpowie,
że: owszem, kawa przepyszna. Po prostu później do baru już nigdy więcej nie
wróci.
Natomiast jeżeli w grę wchodzą rodzina lub znajomi (którzy kupują
niesmaczną kawę albo parzą ją nieudolnie) – zapamiętujemy i w przyszłości od
razu na wejściu prosimy o coś innego niż kawa, np. o likier, nie dając
gospodarzom szansy na zaproponowanie kawy.
Ciekawostka: o herbatę nie prosimy, bo Włosi z reguły jej
nie mają. Vi czajnik elektryczny po raz pierwszy zobaczył u mnie i był
zachwycony wynalazkiem. Nawet sobie kupił, ale jego mama i babcia wciąż gotują
wodę (zwykle jednak nie na herbatę) tradycyjną metodą włoską – w mikrofalówce.
To tyle w kwestii parzenia i serwowania kawy.
Jeżeli nie robicie tego w powyższy sposób, możecie obrać
dwie drogi: nie proponować kawy Włochom lub wręcz przeciwnie – proponować i
obserwować. Zabawa może być przednia, bo zaręczam wam, że żaden nie powie na
głos, że niedobra. Nawet, jeżeli przygotujecie im ohydkę rozpuszczalną,
niewypijalną nawet dla nas, Polaków.
Zachęcam do przeprowadzenia badań we własnym zakresie. Może jakaś praca naukowa? Magisterka na temat "geografii kawy"? Potencjał jest ogromny.
Na koniec mały bonusik, kilka prawd o kawie:
·
Kawę przechowujemy w dobrze zamkniętym pojemniku
– może być szklany lub metalowy; i nie widziałam, żeby ktokolwiek przechowywał
tu kawę w lodówce.
·
Kawę można pić o każdej porze dnia i nocy; przy
czym im bardziej na południe, tym więcej i częściej się ją pije.
·
Na południu pija się wyłącznie espresso, na
północy do śniadania można wypić kawę z mlekiem.
·
„Latte” znaczy mleko i nic innego,
niepodróżujący nie mają pojęcia o tym, że latte funkcjonuje zagranicą jako kawa
z mlekiem i nie serwują jej pod tą nazwą; prosząc o „latte” prosimy o mleko i je
dostaniemy.
·
„Moka” to kafeterka, za której pomocą parzy się
kawę; nasza „mocca”, czyli kawa z czekoladą jest wymysłem zagranicznym (jak
pizza z ananasem) i we Włoszech nie występuje.
·
Kawą kończy się każdy posiłek, po obiedzie
wjeżdża ona na stół pomiędzy deserem a likierami.
·
Kawy się nie odmawia. (Poważnie – to kwestia
honorowa!)
·
Najmocniejszą (i najlepszą – ale to moja opinia
subiektywna) kawę pija się na południu.
·
Do kawy można dosypać żeń-szeń, jest pyyyyyyycha.
I prawda ostateczna, najprawdziwsza i najważniejsza:
·
Jedyną słuszną jednostką wypitej kawy jest
hektolitr.

Komentarze
Prześlij komentarz