Różnice kulturowe: nie krzycz do mnie

W dwa kolejne weekendy zagraliśmy w pewną grę - najpierw ze znajomymi Vi, a później z moimi. Wyobrażam sobie, że gra jest podobna do konceptu mafii, ale tak się składa, że nigdy nie grałam w mafię, a jak to z wyobrażeniami bywa - często nie są trafne. Idea gry przez internet wyszła od znajomych Vi - wszystkich mieszkających w promieniu 300 metrów od nas, czyli był to sposób na wspólne spędzenie soboty w kwarantannie. Sama gra w wolnym tłumaczeniu nosi nazwę "Kolacja z kryminałem" i jest konceptem popularnym we Włoszech. Takie wydarzenia normalnie odbywają się na żywo - między znajomymi albo w restauracji, gdzie gra wpleciona jest między posiłki.

Nie o grze tak naprawdę chcę opowiadać, niemniej wyjaśnię Wam pokrótce jej zasady. Zanim rozgrywka się rozpocznie, każdy uczestnik dostaje opis swojej postaci i sugestie, jak ją odgrywać. Każdy z zawodników ma konkretną historię i wie coś, czego inni nie wiedzą. Akcja toczy się wokół zabójstwa - ktoś zabił, morderstwo właśnie zostało odkryte, policja jest w drodze, ale w międzyczasie zawodnicy rozpoczynają własne śledztwo... Każdy z nich może być zabójcą, każdy jest podejrzany. Uczestnicy rzucają oskarżenia, bronią się... Celem jest odnalezienie zabójcy, który z kolei robi wszystko, żeby nie zostać odkrytym.

Tak oto połączyliśmy się najpierw z ekipą włoską. Połączyliśmy się na konferencji video, gra trwała równe trzy godziny. Po dwóch myślałam, że usnę na siedząco - bynajmniej nie z nudy, a z przegrzania mózgu od nadmiaru informacji. Zaczęłam się wiercić, wstawać, przeciągać, szeroko (choć niecelowo) ziewać i podtrzymywać głowę w pionie (gdybym miała zapałki wspomogłabym się również w celu utrzymania otwartych oczu).

To też kiedy sprzedawałam tę grę własnym znajomym, zdanie podsumowujące brzmiało tak: "to bardzo fajna gra, ale też bardzo męcząca". Na tamtym etapie sądziłam, że problemem okazał się język. Z jednej strony było to dla mnie dziwne... Włoskiego używam przez większość czasu, dlaczego nagle miałby mnie zmęczyć? Winę zrzuciłam na karb zagadek, które były po prostu językowo trudne. Oprócz tego, jestem też dość beznadziejna w tę grę - nie umiem kłamać ani blefować, nie miałam specjalnej siły przebicia i dzieliłam komputer z wrzeszczącym Vi (do tego jeszcze wrócę, jeszcze się naczytacie o możliwościach wokalnych mojego męża). Nic lepszego nie udało mi się wymyślić. Do czasu.

Tydzień później spotkaliśmy się z moimi znajomymi, żeby zagrać w tę samą grę z innym scenariuszem. Graliśmy po angielsku, bo a) nie znalazłam scenariusza po polsku b) nic nie wskazuje na to, żeby Vi miał kiedykolwiek przemówić w moim języku.
Wnioski? Myślę, że najlepiej zrobię, cytując Vi, który następnego ranka przy kawie wyraził pewną dozę zdziwienia, a jego słowa brzmiały mniej więcej tak: "Jestem zszokowany kulturą waszej gry.... Nie było krzyków, nie było przerywania, nikt nikogo nie atakował...  W miejscu ataków rzeczowe pytania i jeszcze wszyscy grzecznie czekali aż inni skończą mówić... Nawet zdarzyło się kilka momentów ciszy... Z Włochami to tak nie wyglądało.".

Rzeczywiście nie wyglądało! I kiedy Vi skończył dzielić się wrażeniami, pomyślałam sobie, że może powodem, dla którego byłam taka zmęczona po pierwszej grze, wcale nie był język, a właśnie chaos?

Na tym kończę omawiać eksperyment z grą kryminalną, który - gwoli ścisłości - z założenia żadnym eksperymentem nie był.


O wrzaskach trochę pisałam w tym poście. Mniej więcej przez pierwsze dwa lata moich wyjazdów do rodziny Vi, imprezy i spotkania rodzinne trwały dla mnie maksymalnie dwie godziny, a właściwie to jedną. Tłumaczę: przez godzinę byłam w stanie uczestniczyć w świętowaniu (choć wtedy nie znałam jeszcze włoskiego i uczestniczenie było co najwyżej połowiczne), przez następną godzinę bolała mnie głowa, dostawałam sińców pod oczami i zaczynałam reagować nerwowo na próby porozumienia się ze mną w języku włoskim zwłaszcza ze strony osób, którym wydawało się, że jak będą mówić głośniej (lub wolniej), to zrozumiem. (Czyli wszystkich.) Nie rozumiałam. Po dwóch godzinach docierałam do granic wytrzymałości i szłam prosto do łóżka niezależnie od godziny. To niewiele pomagało, bo dla Włochów ściany nie stanowią żadnego wyzwania...

Podobnie zresztą dwoje zamkniętych drzwi, o czym przekonuję się w ostatnich dniach z niespotykaną intensywnością. Wbrew pozorom najlepiej kontrolującymi głośność wydawanych przez siebie dźwięków okazują się być mali kuzyni Vi, którzy jeżeli krzyczą, to celowo. Wśród pozostałych członków rodziny wszyscy krzyczą mniej więcej z równym zaangażowaniem i świadomością hałasu, który emitują, bliską zeru. Co więcej krzyk niekoniecznie oznacza nerwy... W ich przypadku, bo w moim tak. Dwoje zamkniętych drzwi nie przynosi skutków i tak oto, chcę czy nie chcę (a często nie chcę), pasywnie uczestniczę w każdej rozmowie mojego męża. Oni niewątpliwie wychodzą z tego w całości ("kochanie, taka kultura"), ja - rozchwiana emocjonalnie na następne dwie godziny.

W związku z wysoką częstotliwością krzyków (na nasze odpowiednik rozmów) z rodziną, Vi trochę poprzestawiało się w głowie gardle i regularnie pojawia się w kuchni, staje metr ode mnie i krzyczy: "MASZ OCHOTĘ NA KAWĘ?". Pytanie zresztą może być jakiekolwiek, w 90% przypadków mam tylko jedną właściwą odpowiedź: "nie krzycz do mnie".

To, co uderzyło mnie najbardziej po przeprowadzce z Włoch do Belgii, to cisza na ulicach i w lokalach (jeśli o mnie chodzi - raj na ziemi). Dokładnie to samo uderzyło moją teściową w Polsce w restauracji, na osiedlu i na placu zabaw. Pytała mnie wtedy, jak to możliwe, że dzieci nie krzyczą... A przecież krzyczą! Tylko chyba definicję hałasu mamy nieco inną. Moja mama z kolei czuła się rozproszona chaosem panującym w pizzerii w Rimini... Miejscu, które w porównaniu do jakiegokolwiek lokalu w Neapolu było istną oazą spokoju. Na koniec stwierdzenie, przez które moi rodzice będą dzisiaj mieli problemy z zaśnięciem, głównie ze śmiechu - rodzina mojego męża jest przekonana, że nie potrafię krzyczeć. Wniosek został wyciągnięty na podstawie kilkuletniej obserwacji. I prawdą jest też, że w grze z Włochami rzeczywiście nie udało mi się przebić.

Komentarze