Zakaz rozkładania ręczników

W Rimini plażę mamy iście malowniczą. Piękna, szeroka, piaszczysta, och i ach! Wybrednemu oku malowniczość tę zaburzyć może tylko jeden mały szczegół... Ewentualnie pięć tysięcy sto dziewięćdziesiąt siedem mniejszych szczególików - zależy jak podejść do tematu.

Zacznę raz jeszcze: w Rimini plażę mamy iście malowniczą, ale nie w lecie, nie pod koniec wiosny i nie na początku jesie... A nie, nie, nie... Przepraszam, jesień Włochy omija szerokim łukiem, z Francji skokiem na miarę Stocha daje nogę prosto na Słowenię. Poza sezonem - można spacerować, chodzić i rozkoszkować się morskim powietrzem do woli. W sezonie, ech, no szczegół.

Jest nim plaża strzeżona. Pięcioma tysiącami itd. mniejszych szczególików są natomiast leżaczki rozstawione wzdłuż, w poprzek i na skos. Nie stoją jeszcze tylko jeden na drugim. Są wszędzie, na całej długości i szerokości plaży. Kto wie, może nawet pływają w morzu, a że nie jest to morze do nurkowania to niewielu jest takich, którzy mogliby o tym opowiedzieć. Szeregi i rzędy plastikowych leżaczków ustrajają nam plażę niczym - nie przymierzając - filipińska armia odtańcowująca Papayę. Piknie jest, panie i panowie!


Plaże idealnie zorganizowane - zgodnie z włoskim powszechnie znanym powiedzeniem: Ordnung muss sein - rozciągają się wzdłuż całego wybrzeża. Każda ma swój numer, każda ma własną nazwę wymalowaną wraz z logo nad (własnym oczywiście) wejściem. Mamy też plaże wolne. No wiecie - dla biedaków. Na trzydzieści plaż zorganizowanych przypada może jedna wolna. Bo Rimini to nie miejsce dla plebsu.

Wybierzmy się na plażę. Wchodzimy z nadmorskiego deptaczka, najpierw mijamy wszystkie atrakcje i udogodnienia: boiska, plac zabaw, siłownię, szatnie. Kręcimy głową w lewo i prawo, nie wiadomo czy to z podziwu, niedowierzania, ciekawości czy w geście sprzeciwu dla przemysłu plażowego. Siedemdziesiąt trzy kroki dalej - stanowisko obsługi z kasą. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem wita nas Giuseppe, odwzajemniamy uśmiech, ale ten gaśnie pomału, kiedy Giuse prezentuje nam cennik plażowy: 5 euro za leżaczek, 5 za drugi. W gratisie możecie sobie poleżeć nawet nad samym brzegiem morza! Aha, chcecie parasoleczkę? No to pakieciczek za 18 eurasków, ale to trzecia klasa - o tutaj, tutaj na tyle obok tej pani, co słucha sobie Despacito, a za tamtym grubym panem, co właśnie wyciąga przenośnego grilla. Drugą chcielibyście? Oczywiście jest i druga! Za drugą 21 euro, o tam - cztery rządki przed panią od Despacito, parasol numer 173 i pół. Nie chcecie? Ale to tylko 3 euraski różnicy, 1,5 na głowę, warto, zaprawdę powiadam wam: warto! Poczekajcie, dziewczyno i chłopaku! Taka z was ładna para, to jeszcze wam zaproponuję pierwszą klasę! Jedyne 28 euro, ale ale! moi mili, w cenie butelka Prosecco za dopłatą 5 eurasków. No to co, bierzecie?

Bierzemy, bo co w końcu kurczę blade? Do plaży bezpłatnej 20 minut, żar się z nieba leje, a my przecież nie mamy parasola. 40 stopni Celsjusza zmusza człowieka do sprawnego podejmowania decyzji. Mnie osobiście do paniki: UMRZEMY, BEZ PARASOLA WSZYSCY UMRZEMY!!!

Na coś się w końcu decydujemy, w zależności od wyboru Giuse prowadzi nas z tym swoim bananowym uśmieszkiem przez kolejne rzędy: 5, 10, 15, (...), 40. Idziemy i idziemy, dookoła te same widoki: parasol i dwa leżaki, parasol i dwa leżaki, parasol i dwa leżaki... A my nadal idziemy. Gdzieniegdzie są ludzie, gdzie indziej ich nie ma. Tych, co już zapłacili najczęściej znajdujemy na kupie: siedem parasoli wolnych, a potem trzy zajęte. Jak ich rozrzucimy, to będzie im zbyt luksusowo i następnym razem też nie zapłacą za klasę zero - tę z baldachimem i łożem. O!, właśnie o tym mówię. Oto i nasz parasol, nowa statystyka: sześć wolnych i cztery zajęte. Wszystko ma sens.

Rozkładamy się w naszym grajdołku - na leżakach lądują ręczniki, na stoliczku woda, a na parasolu ubrania. W tym tłumie ludzi jeszcze by nam ktoś zapieprzył coś z niepowtarzalnego plażowego wyposażenia, a wiadomo, że nic nie odstraszy złodzieja tak jak przepocona koszulka.

Z lewej leci Felicita, z prawej - Alvaro Soler, z tyłu rapuje Fedez, a z głośnika plażowego pokrzykuje animator: "Chodźcie na aperola do baru na brzegu! Kawa i pizza w barze głównym! Zumba przy wejściu! Skaczmy i tańczmy! W 40 stopniach dobijmy się razem!". Rodzinka obok z plastikowych pojemników zajada spaghetti z sosem pomidorowym, dzieci pokrzykują radośnie, rozsmarowując sos po leżakach. Och, tyle radości, że i we mnie budzi się hurraoptymizm! Jak tu wspaniale! Prawie jak w Sztutowie oprócz paru szczegółów: leżaków, barów, wrzasku i... Wszystkiego innego.

Na brzegu morza drink bar, niedaleko wejścia bar z jedzeniem, kawą i lodami. Wszystko, czego dusza zapragnie... Tylko ręcznika na piachu rozłożyć nie można - jak głosi tabliczka wbita na brzegu. No chyba, że obok leżaka za 5 euro. O ile za niego zapłacimy oczywiście.

Komentarze