Krótka notka o tym, że we Włoszech nie ma jesieni



Mamy październik i jest 20 stopni. Słońce świeci – ku mojej radości – prawie codziennie i (ku radości jeszcze większej, też mojej) można chodzić na cudowne spacery brzegiem morza, nie przypominając cebuli. Bez kurtki, bez bluzy, zazwyczaj w krótkim rękawku. Morzu co prawda wiele brakuje, żeby mogło w ogóle konkurować z naszym Bałtyckim (piszę zupełnie poważnie), a już tym bardziej temu południowemu. Ale nie wybrzydzajmy, cieszmy się tym, co mamy, morze to morze i już sam fakt, że można kilometrami (chociaż - tu znowu wtręt - nie tak długimi jak nad Bałtykiem, a w tym rankingu z kolei to z buta wypada słabiutko) jego brzegiem spacerować, i [wiatr] nie wywiewa mózgu uszami, cieszy.

Podkreślam jeszcze raz zdanie kluczowe: mamy październik, dokładniej – jego pierwszą połowę. Czyli okres, na który przypada typowa polska jesień. Otóż jesień – typowa dla naszego kraju – we Włoszech nie występuję. Oczywistością jest to, co już napisałam – że jest dużo cieplej, że świeci Słońce, ptaszki śpiewają, tralalala, a więc domyślny czytelnik, dopatruje się już jakiegoś drugiego dna, jakiejś tajemnicy… I całkiem słusznie!

Bo oto we Włoszech bezpośrednio po lecie (estate) występuje zima (inverno), po zimie natomiast wiosna (primavera), a następnie krąg się zamyka i znowu cieszymy się (albo i nie, bo Włosi to naród przewrotny i nigdy nie wiadomo czego się można po nich spodziewać, ale tę przewrotność opiszę kiedy indziej, także potrzymam was trochę w niepewności, zapowiadam tylko... C.D.N.) latem.

Biedna jesień (autunno) ma się dobrze jedynie na kartkach słowników (wiadomo – papier przyjmie wszystko, nawet <szczególnie?> fikcję literacką), ale pozostaje słowem kompletnie, ale to kompletnie bezużytecznym. Zatem: jeżeli właśnie zaczynacie uczyć się języka włoskiego, możecie o tej paroli (słowie) od razu zapomnieć i nigdy przenigdy nie dajcie sobie wmówić, że pór roku jest cztery, bo to najbardziej na świecie nieprawdziwa nieprawda. Pory roku na południu są trzy i tylko trzy. Punto, kropka.

Ale jak w ogóle doszło do tego, że dokonałam tego przełomowego odkrycia? No więc historia jest wprost porywająca (dla niewprawionych - to jest ironia), a było tak… Był ciepły sobotni wieczór w weekend poprzedzający rocznicę moich urodzin. W celu wspólnego świętowania wyżej wymienionych w odwiedziny przyjechała do nas rodzina Vi. Siedzę sobie przy stole i prowadzę kulturalną konwersację z mamą Vi. Ona w pewnym momencie pyta, czy nadal biegam. Ja na to odpowiadam, że tak, że oczywiście, chociaż nie jestem z siebie zadowolona, bo aktualnie biegam średnio trzy razy w tygodniu, bo mi zimno [sic!]. Mama Vi odpowiada na to mniej więcej tak: „ja też chodzę (mama Vi nie biega, chodzi krokiem marszowym – taki nordic walking, ale bez kijków; chodzi zazwyczaj pod górę, a jeżeli chcemy być bardziej dokładni, to pod wulkan [sic!], a potem z niego schodzi) teraz tylko co drugi dzień, w lecie chodziłam codziennie, ale zimą chodzę rzadziej…”. I to był właśnie TEN moment… TEN, w którym moje oczy rozszerzyły się prawdopodobnie do rozmiarów talerzy latających (tych plażowych, nie UFO, takowych nigdy w życiu nie widziałam i jak mam nadzieję – nigdy nie zobaczę), mózg zaczął pracować na przyspieszonych obrotach, być może z uszu dymiło (z przegrzania tam w środku), ale nikt mi o tym nie powiedział, a usta otworzyły się i zupełnie bez mojej woli wypowiedziały pytanie: „ale jak to ZIMĄ?”. Ot cała historia.

Otóż siedzę teraz na tarasie, Słońce świeci... Mamy zimę. Lato skończyło się – tu akurat (nie uwierzycie!) nie ma rozbieżności – dokładnie tego samego dnia co u nas (u was, hehe), w Polsce. Uf, przynajmniej nie muszę zapamiętywać kolejnej daty. Pójdźmy o krok dalej – zima również rozpocznie się tutaj dokładnie tego samego dnia co u nas. Tylko złotej polskiej jesieni nie ma i nie będzie. Ani żadnej innej, nawet włoskiego odpowiednika – jesieni zielonej jak twe oczy twe oczy zieloneeeej, oszaalaaaaałem.

Zatem ślę wam zimowe pozdrowienia w ten piękny zimowy dzień i przesyłam promienie ciepłego słoneczka prosto z plaży, bo wiem, że u was jesienią bywa z nim [słoneczkiem, nie plażem] różnie.


PS Podobno do grudnia temperatura ma nie zejść poniżej 15 stopni. Toż to prawdziwa zima! Hu hu ha!

Komentarze