Babcia radzi, a dziadek Vittorio – rzecz o dziedziczności imion

Babcia przede wszystkim radzi sobie, ale z racji tego właśnie, że sobie radzi, poradziła też nam. Nie będzie tak, że sprzedam Wam babciną poradę już na wstępie, bo wstęp ma pozostać wstępem i w związku z tym nie ma prawa zawierać konkluzji. Konkluzja zresztą też pozbawiona będzie konkluzji, a środek się wylał.

Środek z definicji ulokowany jest raczej z dala od brzegu, tudzież brzegów oderwanych od siebie (też chyba z definicji), a co się rozleje, to zostaje po środku. Brzegów nie skleimy, bo to nie pierogi. Taki makaron (bo pierogi to takie gnocchi, a od gniocchów do makaronu już tuż tuż) będę Wam nawijać na uszy, żeby się nie wydało, że odbiłam od brzegu w Polsce, celowałam w Szwecję, a wylądowałam na środku Zatoki Neapolitańskiej.

Dokładnie tam, gdzie chciałabym teraz być, notabene.

Babcia nosi grube okulary i chodzi o laseczce. Złości ją koronawirus, przede wszystkim ze względu na to, że nie może sobie sama robić zakupów a syn (mój teściu) nie wybiera owoców i warzyw wystarczająco uważnie. Ona to by macała. Macałaby dłuuugo każdy okaz oddzielnie, żeby wybrać ten idealnie jędrny bądź mięciutki, zależnie od rodzaju. Teściu tego nie robi, ale to nie jego wina. Wszystko to wina koronawirusa.

Babcię złości też fakt, że Vi rzadko ją odwiedza. Ilekroć dochodzi do spotkania krzyczy do niego, że nigdy nie przyjeżdża do jej mieszkania, a jak już się pojawia, to sam. Vi cierpliwie tłumaczy, że jest sam, bo w ogóle w Neapolu jest sam. "A żona gdzie?" - krzyczy babcia. Nie ze złości tak krzyczy, a dlatego że nie dosłyszy. Przypadłość częsta w rodzinie Vi, może zarejestrowaliście. Ona nie słyszy nas, za to my słyszymy ją dosadnie. Głośno, znaczy."Żona w Warszawie." "Olaboga!", babcia trochę nie dowierza, "jak w Warszawie, skoro ty tutaj?". Małżeństwo ma być razem i to wiedzą babcie całego świata. Kropka.

Rzeczywiście z babcią widujemy się rzadko, a ja dopiero podczas ostatniej wizyty w Neapolu zaliczyłam pierwszą wizytę w jej mieszkaniu. Mieszkaniu, które jako świeżutkie, nowiutkie mieszkanko w nowoczesnym budynku zakupił ponad pięćdziesiąt lat temu dziadek Vittorio, Vittorio. Nie przez przypadek Vittorio dwoi Wam się w oczach. Tu w tekście w każdym razie, bo jeżeli w rzeczywistości też, to jednak przypadek, a może nawet wypadek i polecam może wizytę u okulisty. Dziadek braci Vittorio i Alfonso miał na imię Vittorio.

W ogóle historia jest wspaniała! Vittorio miał zostać Vittorio na cześć ojca swojego ojca, powtórzę dla przekory: dziadka Vittorio. W wakacje przed narodzinami (mojego) Vittorio jego tata, a mój teść i jednocześnie syn dziadka Vittorio, Salvatore zgubił w morzu obrączkę. Strasznie się na siebie zezłościł o to, że ją zgubił i wypowiedział do swojej żony takie mniej więcej słowa: "jeśli obrączka się nie znajdzie, nie będziemy czcić imienia mojego ojca (co uważam za nieco niesprawiedliwie wobec bogu ducha winnego dziadka Vittorio, który przecież żadnej obrączki nie zgubił) i będzie Alfonso". Ten Alfonso też nie przypadkiem się tu zaplątał – to imię drugiego dziadka braci Vittorio i Alfonso, a ojca ich mamy Teresy. Fakty znacie, a wnioski są dwa. Po pierwsze, dziadek Vittorio nie został ukarany, Vittorio jest Vittorio, co oznacza, że obrączka się znalazła... Nie sama. Wyłowiła ją z morza przypadkowa kobieta i z udziałem hotelowej recepcji po grawerze udało się odnaleźć właściciela. W ostatni dzień wakacji! Po drugie, imię po drugim dziadku przypadło drugiemu z braci. Uf, Bóg czuwał nad nienarodzoną jeszcze wtedy Aleksandrą. "Kochanie, Alfonsi...". Nie.

Na tym moglibyśmy zakończyć całą dygresję odnośnie drzewa genealogicznego rodziny mojego męża, jednak jeszczę trochę ten wątek rozwinę. Nie dalej jak parę dni temu Vi wypowiedział w moim kierunku takie oto słowa: "chciałbym, żeby któreś z naszych dzieci nazwało swojego potomka Vittorio". Pewnie zauważyliście, niemniej doprecyzuję, że póki co nie mamy dzieci, a co dopiero wnuków. (Nie) odpowiedziałam: "naprawdę mam nadzieję, że nie". Prawda jest taka, że z dwojga, a właściwie trojga – zważywszy na to, że mój teść ma na imię Salvotore, czyli "Jezus, Zbawiciel" – złego, Vittorio jest do przełknięcia.

I tak oto docieramy do punktu, w którym brnę głębiej i opowiadam wam o imprezie rodzinnej. Otóż, druga babcia Vittorio, nie ta, która radzi nam i sobie, choć trzeba jej oddać, że też sobie radzi całkiem nieźle, niejaka Rosa, o imieniu dosyć przypadkowym, tej oto babci Rosie urodziło się siedemnaścioro braci i sióstr. Tak, siedemnaścioro! W genezę przypadkowego imienia babci Rosy zagłębiać się nie będę. Sami rozumiecie, że wśród tłumu dzieci niektóre po prostu musiały nazywać się... Jakoś.

Tacy płodni byli dziadkowie mojej teściowej, nieprzypadkowo nazwanej Teresę, dziadkowie Teresa i Ranieri. Toteż na zlotach rodzinnych, gdy restaurację wypełnia tłum rodzeństwa babci i jeszcze ogromniejszy tłum ich dzieci i wnucząt, na hasło "Teresa" odwraca się dziesięć Teres, a wszystkie na cześć nieprzeciętnie płodnej babci. Są ciocie Teresy, kuzynki Teresy i małe Tereski. A do kompletu cała drużyna piłkarska Ranierich. Synowie, synowie synów i synowie synów synów, każda (mniejsza) rodzina ma swojego Ranierego, aby uczcić cześć Ranieriego Pierwszego aka dziadka wszystkich.

Gdyby tradycji miało stać się zadość imiona do rozważenia dla naszych potomków męskich to Salvatore i Jarosław. Salvatore to Zbawiciel, a Jarosław… Powiedzmy, że w niektórych kręgach też. Sprawa potomkiń kobiecych ma się nieco lepiej jedynie pozornie – Beata i Teresa. Że Teresa była świętą nikomu mówić nie muszę, ale że Beata to po włosku „błogosławiona” mogliście nie wiedzieć. Matko Święto i Ojcze Święty.

Czas na konkluzję, wróćmy zatem do początku. Dziadek Vittorio, a babcia radzi: “koniecznie kupcie sobie bidet. Bidet musicie mieć w łazience.”

Ostrzegałam, że konkluzja będzie bez konkluzji. Ale co wam babcia poradziła, to wasze.

Komentarze