To jak ja się nazywam?

Kiedy miałam 21 lat wyjechałam do Austrii. W wieku 24 przeprowadziłam się do Włoch. I fajnie, przyjemna matematyka. Jedno wynikło z drugiego, bo Vi (w przenośni) przywiozłam sobie z Austrii, a później przez niego prawie wylądowałam w Szwecji, a ostatecznie jednak w Rimini. Pracujemy aktualnie nad kolejnym przystankiem... Ale ja nie o tym!

Jeszcze jeden fakt z życia: w wieku 24 lat dowiedziałam się, że nie umiem wypełniać dokumentów. Konkretny problem pojawił się przy podstawowych danych: imieniu i nazwisku... Moim imieniu i moim nazwisku.

A niech będzie - mały rysik historyczny. Tak naprawdę to mieliśmy jechać do Szwecji... Ja miałam jechać do Szwecji, bo Vi już tam był, pracował dla Volvo w Goteborgu. Dla mnie Szwecja nie była wymarzonym kierunkiem, ale że wszyscy mówili jak świetnie się tam żyje, złożyłam dokumenty na studia. Szwedzki system rekrutacji jest scentralizowany, działa jak marzenie... Prawie. Bo choć niezbędne dokumenty były dosyć podstawowe, a ich złożenie miało być czystą formalnością, dla mnie okazało się problematyczne. Szybko skontaktowali się ze mną urzędnicy, że certyfikaty językowe (tak - nie jeden, wszystkie trzy), które im przedstawiłam nie zostaną uznane i żeby wziąć udział w rekrutacji, muszę zrobić nowy. Takiego wała... Podziękowałam, a mój proces rekrutacyjny na szwedzkiej uczelni zawisł w przestrzeni.

Zaczęliśmy szukać planu B. Właściwie to ledwo zaczęliśmy, już skończyliśmy. Oboje byliśmy wtedy zainteresowani wyłącznie Warszawą i Włochami, a jako że w Warszawie nie było pracy dla Vi, padło na Włochy. Najpierw znalazła go praca, a później mnie znalazły studia. Trzy tygodnie - może tyle zajęło Uniwerkowi Bolońskiemu przyjęcie mnie na magisterkę. I w tym miejscu nie potrafię odmówić sobie powrotu do rozdziału szwedzkiego. Myśleliście pewnie, że już był zamknięty - nie przyjęli mnie na studia i już. Tymczasem nic bardziej mylnego... Na kilka tygodni przed przeprowadzką do Rimini, w trakcie wypadu do Rzymu, dostałam maila automatycznie wysłanego z systemu szwedzkiej rekrutacji. Po wlogowaniu się do systemu dowiedziałam się, że bynajmniej nie jest to informacja, której udzielono mi kilka miesięcy wcześniej, że nie biorę udziału w rekrutacji. Przeciwnie - nie tylko wzięłam w niej udział, ale też dostałam się na wszystkie kierunki (trzy lub pięć, nie pamiętam jak to działało), którymi się interesowałam. Zakończenie historii znacie... Tak zamknął się rozdział moich niedoszłych do skutku studiów w Szwecji.

Rekrutacja we Włoszech była równie szybka i bezbolesna jak ta szwedzka, tyle że kosztowała mnie mniej nerwów (nikomu nie przyszło do głowy, żeby poddawać w wątpliwość moje certyfikaty). Tymczasem już po przyjeździe, kiedy załatwiałam osobiście pierwsze formalności na miejscu pani w dziekanacie, oglądając mój dowód osobisty, poinformowała mnie, że źle wprowadziłam dane. I to nie byle jakie dane, jakaś pomyłka w kodzie pocztowym czy polskie znaki w mieście urodzenia, nie - ja się rąbnęłam w imieniu i nazwisku. Otóż okazało się, że pod "imię i nazwisko" kryją się "wszystkie imiona i nazwisko". Drugie imię, o którego istnieniu zazwyczaj nawet nie pamiętam, okazało się kluczem do sukcesu, a do sprostowania były wszystkie dokumenty, które zdążyłam do tamtego momentu podpisać jako Aleksandra bez Alicji.


Na uczelni nie było z tym większych problemów. Rach ciach, podpisałam oświadczenie, w którym informowałam uczelnię, że nazywam się Aleksandra Alicja, a nie po prostu Aleksandra, a oni zajęli się wszystkim innym. Ba, nawet wszelkie dokumenty z UW ściągnęli sobie sami, a jedyne, co było im potrzebne, to moja zgoda na takie działania.

No więc nie tylko Aleksandra - problematyczna, bo pisana przez "ks" ("ks? jesteś pewna, że dobrze literujesz?"), ale na domiar złego jeszcze Alicja przez "cj" ("cj?" "cj." "cj?" "cj" "ale cj?" "tak, cj."). Później dochodzimy do nazwiska, gdzie już nie "cj", a "jc", a jakby tego było mało, to dalej następuje zlepek przypadkowych niepasujących do siebie liter, a całość kończy się niewystępującą we włoskim literą "k"...

I tak oto przy okazji wizyty we włoskim urzędzie stanu cywilnego w czwartek poprawiałam wszystkie własne dane wpisane niemoją ręka... Najpierw "Alessandrę" pani urzędniczki, później "Aljcię" Vi, a na koniec nazwisko matki (=moje), bo choć moje Vi umie zapisać bezbłędnie, to już połączenie go z imeniem innym niż moje przysporzyło pewnych trudności w miejscu gdzie po "cz" następuje "y". Nastąpiło zmęczenie materiału spowodowane zbyt dużą ilością dziwnych danych... Moja mama ma bowiem na imię Beata i choć we włoskim nie występuje jako imię, to słowo "beata" już tak i oznacza "błogosławiona". Można zgłupieć, sami rozumiecie.

Ślub mógłby być szansą na uproszczenie Włochom życia, prawda? Otóż nie do końca, bowiem nazwisko Vi - choć przecież włoskie - też dostarcza mu kłopotów i okazji do podpisywania różnych oświadczeń, a to ze względu na znajdujący się wewnątrz apostrof. Bo z tym apostrofem to jest tak, że nie wszędzie go akceptują i dlatego niektóre karty są wystawione na nazwisko bez apostrofu, a inne z apostrofem. Jako mieszkaniec miasta Rimini udało zarejestrować się Vi z apostrofem, a jako użytkownika służby zdrowia - już bez apostrofu. A finał tej historii jest taki, że fidanzato regularnie składa oświadczenia, w których zapewnia, że on z apostrofem i on bez apostrofu to ta sama osoba. I to wszystko we Włoszech, gdzie takie nazwisko wcale nie jest wyjątkiem...

No to co z moim nazwiskiem - zmieniam czy nie? Powiem wam szczerze, że planowałam egzotykę - polskie imiona z włoskim nazwiskiem, ale coraz bardziej kusi mnie zastawienie na urzędników (i wszystkich innych śmiertelników) pułapki polsko-włoskiej poprzez nazwisko dwuczłonowe... Od tak, z czystej przekory.

A wiecie, że Włoszki nie mają takich problemów? Kobiety po ślubie nie zmieniają nazwiska, pozostają przy panieńskim, dlatego na domofonach (nie wybiera się na nich numeru mieszkania, ale nazwiska) znajdziecie zawsze dwa nazwiska - żony i męża - a dopiero dzieci przyjmują nazwisko ojca. W ten sposób problemom nazwiskowym stawiam czoła ja sama, bo chociaż nasza lista weselna pełna jest małżeństw, nie umiem bez pomocy Vi odgadnąć kto jest z kim... Co człowiek, to nazwisko, a zabawa w parowanie gości trwa w najlepsze.

Komentarze