Jazda bez trzymanki


Pewnie nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że Włosi jeżdżą jak szaleńcy. Nie tylko oni przecież. W ogóle nacje radosne – zupełnie przypadkowo wszystkie po kolei zamieszkujące południe Europy – prowadzą samochody równie beztrosko, co żyją.


Moim prywatnym hitem wciąż pozostaje pewien bułgarski kierowca autobusu, na którego natrafiłam w wakacje dokładnie 6 lat temu. O zgrozo! Pamiętam dokładnie, gdyż tę podróż kwalifikuję do kategorii „przygoda życia”. Takiej przejażdżki roller coasterem jak tamtym autobusem, nie przeżyłam w żadnym wesołym miasteczku.

W każdym razie… Dam spokój północy Włoch, bo ta jest jakby bardziej przystosowana do norm obowiązujących w Europie. Nasza Emilia Romagna wcale nie jest taka straszna. Ale południe… OJ POŁUDNIE! Tam to dopiero jest wesoło.

Jeżeli chodzi o południe, to najlepiej czuję się jadąc z tyłu przypięta pasami i z opaską na oczach. Jak to mówią: co z oczu, to z serca. Albo: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Mniej się człowiek denerwuje jak nie jest świadomy sytuacji dookoła.

W tym miejscu pojawia się kluczowy problem – pasy. No bo po co komu pasy? Wypadki chodzą po ludziach, ale przecież nie tych z południa. Niby mogą cię okraść w metrze, niby nawet Vi został okradziony dwa razy (zabawna historia: za drugim razem tak ładnie współpracował ze złodziejaszkiem, że ten zdecydował się wysłuchać jego prośby i oddał mu kartę sim z telefonu, którego go pozbawiał. Złodziej też człowiek.), ale Neapolitańczycy dalej otwierają paszcze niczym zdziwione rybki z wielkim znakiem zapytania zamiast źrenic w oczach, kiedy ktoś ośmieli się stwierdzić, że podobno w Neapolu kradną. Jak to? W Neapolu? Toż to być nie może!

Odmawiam jazdy bez pasów i tym samym przysparzam wszystkim roboty, bo na tylnych siedzeniach pasy są zwyczajnie pochowane, a ich wyciągnięcie łączy się ze składaniem foteli. A tu przyjechała Polka i nie dość, że się wżenia w rodzinę, na wesele trzeba będzie lecieć do jakiegoś dzikiego zimnego kraju, gdzie niedźwiedzie polarne biegają po ulicach, to śniadanie je na słono i jeszcze jej nie dość… Chce się przypinać pasami. Nienormalna!

Przypięcie się pasami z przodu jest mniej problematyczne. No chyba, że akurat nie. Włosi są furbi, cwani jak rude liski i mają patent na to, żeby samochód nie krzyczał, że ktoś się nie zapiął. Mianowicie, mają na stałe wpięte zaślepki imitujące końcówki od pasa, ale bez pasa. Taki patencik ktoś wymyślił, wyprodukował i pewnie się na tym nieźle dorobił. Pas sobie normalnie dynda nietknięty z boku, ale końcóweczka jest tam, gdzie być powinna i wszyscy są zadowoleni. Oprócz mnie. Wypięcie tej końcówki to nie lada wyzwanie i niestety niezbędny jest do tego  prostego – wydawałoby się – zadania włoski fidanzato. Okazuje się jednak, że fidanzato latami żyjący zagranicą przyzwyczaił się do zapinania pasów i na tych niezapiętych zerka równie krzywo co jego nawiedzona polska narzeczona. No więc nauczył się używać pasów bezpieczeństwa, ale zapłacił za to pewną cenę, mianowicie – zapomniał jak działają zaślepki i teraz również on nie umie ich wypinać. Proces wypinania zaślepki przez dwoje ludzi, którzy nie mają pomysłu jak ją wypiąć trwa od 5 do 9 minut. Informacja potwierdzona licznymi eksperymentami.

Kolejnym wspaniałym wynalazkiem jest blokada na kierownicę. Jest ona wbudowana i zupełnie niewidoczna z zewnątrz. Odblokowuje się ją od spodu, umiejętnie odciągając umieszczony tam dzynks. Więcej w temacie powiedzieć nie umiem. Jest to jedna z umiejętności, której nie posiadam – tak samo jak nie posiadam fiacika, który jest zwykle w takie cudeńko wyposażony.  

Tak oto docieramy do zasad ruchu drogowego, obowiązujących na południu. Ujmując rzecz zwięźle, wystarczy tyle: obowiązują reguły dokładnie odwrotne do tych, których przestrzega się wszędzie indziej.

No to parę przykładów z życia wziętych.

Powiedzmy, że stoimy sobie w małej uliczce podrzędnej i chcemy włączyć się do ruchu drogowego. Co więcej, skręcamy w lewo, a z obu stron nadciągają pędzące samochody. Nie ma lepszego momentu na włączenie się do ruchu niż ten, kiedy samochody będą już tuż tuż – najlepiej jakieś 100 metrów od nas. Przecież mają obowiązek nas wpuścić, czyż nie?

Rondo… Na rondo wjeżdżamy w dowolnym momencie, kiedy tylko mamy na to ochotę. Jedziemy pasem, który odpowiada nam najbardziej. Oczywiście migacze są zbędne. Wszyscy wiedzą dokąd jedziemy. Wiem, wiem - myślicie sobie teraz: "cóż to za nowinka? W Polsce też nikt nie umie poprawnie jeździć po rondach"... Otóż nie! uwierzcie mi na słowo, że to co tam się dzieje (CO TAM SIĘ DZIEJE!) to chaos na skalę... Neapolu po prostu. A my, Polacy jesteśmy mistrzami ronda.   

Wyjechaliśmy z uliczki, szczęśliwie pokonaliśmy rondo i dojeżdżamy do celu. Czas na parkowanie - istny freestyle.

Jeżeli podjeżdżamy gdzieś na krótką chwilę – niech będzie 45 krótkich minutek – parkujemy tam, gdzie akurat znajdziemy miejsce. Przy odrobinie szczęścia, znajdziemy jakąś przerwę pomiędzy samochodami zaparkowanymi równolegle na poboczach lub chodnikach. Wjeżdżamy dowolną częścią samochodu w wolną przestrzeń, możliwości jest wiele: może być na skos, może być prostopadle, a może być jedną oponą, wszystko jest kwestią dostępnej przestrzeni. Włączamy awarie – to element kluczowy – i idziemy w swoją stronę. Są awarie? Są. To przecież jasne, że zaraz wrócimy.

Jeżeli natomiast mamy mniej szczęścia i miejsca do zaparkowania opony nie znaleźliśmy, to też nic nie szkodzi. Musimy się przecież gdzieś zatrzymać, żeby odebrać pizzę czy ciasto ze sklepu albo iść do fryzjera i brak miejsca nas nie powstrzyma. W takiej sytuacji samochód zatrzymujemy bezpośrednio w miejscu, w którym dopadło nas poczucie beznadziei i opuściły resztki wiary w znalezienie miejsca na skrawek samochodu. Znowuż: awarie i do boju!

Pierwszeństwo – ma się rozumieć – ma zawsze ten, na czyim pasie akurat stoi zatrzymany samochód, a zatrzymują się i przepuszczają go ci z naprzeciwka, z wolnego pasa. Co to by w końcu była za sprawiedliwość, gdyby oprócz wolnego pasa mieli jeszcze pierwszeństwo do jego użytkowania?

Wiadomo, że takie miejsce „parkingowe” na ulicy łatwo opuścić. Z kolei przy wyjeżdżaniu ze zwykłego miejsca parkingowego / pobocza / chodnika najlepiej odczekać aż nadjedzie jakiś samochód, wtedy dopiero wyjeżdżamy i najlepiej wykonujemy parę manewrów na środku ulicy, badając cierpliwość takiego pacjenta.

Pamiętajcie też, żeby natychmiast stanąć, kiedy zauważycie nadjeżdżającego z naprzeciwka znajomego. Kiedy zatrzyma samochód na waszej wysokości (a zrobi to z pewnością), powinniście bez wysiadania przeprowadzić grzecznościową konwersację na środku ulicy. Wystarczą dwie czy trzy minuty. Widzicie znajomego przed wami? A to też w porządku. Zjedźcie sobie na pas dla jadących w przeciwnym kierunku. W tym przypadku warto wysiąść z samochodu w celu uniknięcia wychylania się przez okno od strony pasażera. Długość rozmowy jak wyżej.

Skoro dobrnęliśmy już tak daleko, zdradzę wam najbardziej niewybaczalny grzech popełniany przez kierowców – jeden z trzech przypadków, w których nie tylko można, ale wręcz należy użyć klaksonu. Wielkim nietaktem jest trąbienie w innych sytuacjach niż te i proszę tego nie robić, bo wam powiedzą, że jesteście pazzo i dopiero wyjdzie wam słoma z butów… Polskie buraki z północy.

Zatem klaksonu używa się, kiedy:
1. dajemy komuś znać, że już jesteśmy pod jego domem i ma zejść do samochodu (jeżeli przypadkowo stoi za nami inny samochód, biedak czeka razem z nami aż pożądana osoba zejdzie, a my się broń Boże nie ruszamy z miejsca),  
2. nasza drużyna wygrała mecz,
3. jakiś dupek stoi na czerwonym, które już za kilka sekund zmieni się na zielone.

I to jest właśnie największy błąd, jaki popełnić może kierowca. Na czerwonym się nie stoi, na czerwonym się rusza. Kiedy światło zmienia się na zielone, to samochód musi być już w ruchu i dojeżdżać do środka skrzyżowania. Zmiana światła na zielone nie jest sygnałem do startu, w gotowości należy być znacznie wcześniej. Biada temu, kto nie zdąży się zawczasu przygotować. Koncert klaksonów skierowany przeciw flegmatycznemu kierowcy pozostaje w pamięci na długo. Presja jest ogromna i nie pozostaje nic poza modlitwą: „żeby tylko nie trąbili na mnie.”

Konkluzja? Pewnie, że jest: nie prowadźcie samochodu na południu, jeśli wam życie miłe.

Komentarze