Spaghetti na pewno nie bolognese




Jak pewnie łatwo się domyślić jednym z podstawowych elementów naszej włoskiej diety jest makaron (obok pomidorów, bakłażanów, salami, serów, pizzy i całej masy innych pyszności, które sprawiają, że ślinka cieknie na samą myśl...). Osobiście wprost przepadam za makaronem. Do tego stopnia, że jak sięgam pamięcią do przedszkola – w którym byłam okropnym niejadkiem – odmawiałam jedzenia wszystkiego (albo prawie wszystkiego), co nie było makaronem. Makaron za to mogłam jeść na kilogramy i w każdej postaci. I tak mi zostało.


Jeżeli chodzi o Włochów, to oni też jedzą w przeróżnej postaci, ale… No właśnie, jest pewne ograniczenie, a nazywa się – tradycja. Byle czego, a mówiąc dosadniej - niczego nowego i nietradycyjnego Włosi nie akceptują.
Takie na przykład spaghetti bolognese… Awangarda w czystej postaci. Wóz albo przewóz, moi mili, i proszę się zdecydować: albo chcecie zjeść spaghetti, albo bolognese.
  
W tej sprawie toczymy z Vi ożywione dyskusje za każdym razem, kiedy próbuję wprowadzić jakieś innowacje w kuchni w zakresie makaronu… Sos pomidorowy idzie w parze z prawie każdym rodzajem makaronu – nawet ze spaghetti… Tylko nie z jajecznym.
Z jajecznym nie i punto. Proszę sobie zapisać w kajeciku, że jajeczny nie nadaje się w zasadzie do niczego, a wrzucenie go do polskiego rosołu to już w ogóle bardzo duża ekstrawagancja i dziwny pomysł. Może u was w Polsce polski  jajeczny jada się w rosole, ale tu w Romanii włoski  jajeczny nie jest do zupy, tylko – delikatnie rzecz ujmując – co najwyżej do dupy.

Ten jajeczny jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale już wojna o spaghetti bolognese jest bezpodstawna. Przecież to tradycyjne danie polskiej kuchni włoskiej! A tu nagle kubeł zimnej wody na głowę – nie istnieje… Co więcej mama, babcia i ciocie Vi pytane – każda z osobna – o przepis na spaghetti bolognese, na sam pomysł takiego połączenia reagowały z autentycznym zdziwieniem: bolognese tak… Ale spaghetti?!  
Bolognese może iść w parze z farfalle, czyli po naszemu - z kokardkami, może z penne (to te krótkie rurki), ale na pewno nie ze spaghetti. Bo to jest pomysł przedziwny, wzbudzający (przynajmniej w kręgach rodziny Vi) zaciekawienie, rozbawienie, sensację, a w przypadkach skrajnych – oburzenie. Toż to jest atak na tradycję kuchni włoskiej!


Jaką w takim razie zasadą kierować się przy doborze makaronu do sosu? Co sprawia, że spaghetti-nie-bolognese? Nic prostszego! Zasada brzmi tak: jeżeli sos jest bardzo prosty, jest niczym więcej tylko po prostu sosem – wybieramy makarony długie; jeżeli w makaronie są dodatki: mięso, warzywa czy owoce morze, wybieramy mniejsze kształty. Idea jest taka, że małe kawałki dodatków mają same bez naszej pomocy znaleźć się w makaronie.
Czyli makaron spaghetti jest dobry z sosem pomidorowym, bo sos się na nim osadzi i już. Ale mięso z bolognese musielibyśmy na widelec nałożyć sami (nie używa się łyżki do jedzenia makaronu, amatorzy!) i właśnie dlatego spaghetti bolognese nie ma racji bytu. Ale na przykład penne bolognese już tak, bo mięso razem z sosem wpłynie do makaronu i tak oto nakładając makaron na widelec, nakładamy też mięso.
Czary mary, oto cała tajemnica.


Myślałam, że problemem jest pizza z ananasem.
Wiadomo, że sprawa jest poważna, kiedy w dyskusji pojawia się pizza z ananasem. „Ja akceptuję, że ty jesz pizzę z ananasem, ty zaakceptuj, że jadam kanapki z pasztetem i wędliną” (a ja sobie w głowie dopowiadam ciąg dalszy, bo tę argumentację znam już nazbyt dobrze: ty dziwadło jadające dziwaczne połączenia słodkiego ze słonym psujące wspaniałą kuchnię włoską bazującą na prostocie i wysokiej jakości produktach, bla bla bla) – to argument ostateczny. 
Powiedzmy, że w końcu Vi – z trudem, bo z trudem – jakoś tę pizzę hawajską przełknął. W sensie przenośnym, bo w dosłownym nadal odmawia. Ale przełknął, a dowód dostałam w poprzednie Walentynki, kiedy to Vi (z delikatnym tylko obrzydzeniem) zaserwował mi własnoręcznie przygotowaną pizzę w kształcie serca... Z ananasem właśnie! To musi być miłość.

Pizza przy sprawie spaghetti bolognese to jednak małe piwo. Rękami i nogami bronił się mój Romeo przed tym oryginalnym połączeniem… To może on pójdzie do sklepu i kupi penne, albo zamówi pizzę przez telefon, albo po prostu umrze z głodu… Bylebym mu tylko nie kazała jeść bolognese... Spaghetti bolognese.

Aż nadszedł dzień, w którym na obiad ugotowałam tradycyjne polskie spaghetti włoskie (przecież nawet nie muszę pisać, że bolognese, spaghetti równa się bolognese, czyż nie?), Vi wrócił z pracy głodny i odważnie oświadczył: „spróbuję”. I spróbował.

Nie tylko się nie otruł, nie tylko nie spocił się nakładając mięso na widelec, ale jeszcze pochwalił! Ba! Podważył racjonalność myślenia Włochów, mówiąc coś w rodzaju: „właściwie to dlaczego nie spaghetti bolognese?”. I w ten oto sposób dostałam oficjalne przyzwolenie na wprowadzenie tej potrawy do naszego wspólnego jadłospisu.
Może następnym razem spróbuję z makaronem jajecznym w rosole?



Była lekcja o kawie, czas na garść (subiektywnie wybranych) przydatnych wiadomości o makaronie:

  • Makaron jada się jako tzw. „primo piatto”, czyli pierwsze danie – po przystawce, ale przed daniem głównym;
  • Farfalle - polskie kokardki - to po włosku motyle;
  • Sos bolognese przygotowuje się w rzeczywistości na wywarze z warzyw: marchew, groszek, cebula, itp., dopiero w następnej kolejności dodaje się mięso i sos pomidorowy, a cały proces trwa kilka godzin;
  • Nawet najprostszy sos – powiedzmy pomidorowy – gotuje się minimum około godziny na wolnym ogniu, to cały sekret kuchni włoskiej;
  • Makaron musi być al dente: żeby był idealny przestajemy go gotować, gdy jest jeszcze twardawy, odcedzamy i przerzucamy do sosu – dopiero w sosie makaron „dochodzi”;
  • Nigdy nie polewamy makaronu sosem na talerzu, makaron przekładamy do garnka z sosem (patrz wyżej);
  • Po przełożeniu makaronu do sosu (czy to na patelni, czy w garnku), dolewamy kilka łyżek osolonej wody, w której gotowaliśmy makaron;
  • Do makaronu serwuje się pieczywo, a to dlatego, że pozostałości sosu na talerzu ściera się chlebem i zjada, a zjawisko to nazywa się (uwaga, prawdziwa poezja!) "scarpetta" (czytaj: skarpeta).

Komentarze

  1. Ola super post ! To musi być milosc na 100% jesli się przełamał co do ananasa i spaghetti z bolognese ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedziennik Polsko-Włoski29 września 2018 05:00

      Oj tak. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko ogórka kiszonego pochłoniętego z uśmiechem na twarzy... Obawiam się jednak, że tego mogę się nie doczekać. :D

      Usuń

Prześlij komentarz